wszędzie niby dobrze...

...ale w domciu jednak najlepiej!
Wyspałam się we własnym, cudownym, wielkim łóżku.
I takim oto sposobem mam nauczkę, żeby nigdy więcej nie dać się namówić na pieprzony Ciechocinek. On jest dobry, jak komuś nic nie jest i chce jechać gdzieś do sanatorium, żeby się zabawić... To wtedy tak. Ale ja niestety pojechałam z zamiarem REHABILITACJI. I to był, kutwa, błąd!
Ta ręka jest jeszcze gorsza, niż była. Boli mnie ze trzy razy mocniej... Poza tym warunki też zostawiają wiele do życzenia...
No, ale nie ma co. Było, minęło. Przeżyłam to jakoś.
A jutro mam I Komunię swojego kuzyna. Masakra. Nie wiem jeszcze w co się ubiorę, ale jakoś tam pewnie pójdę.
A potem... zobaczymy.
Na razie się żegnam.
Paaa :*
M.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga