ja i pan Parkinson:
Jeśli najnowsza diagnoza jest tą trafioną, to już wiem dlaczego mam takie fazy, jeśli chodzi o depresję. I w życiu się z niej nie wyleczę, dopóki nie wyleczę choroby zasadniczej, jaką jest Parkinson, bo tak naprawdę w chorobie Parkinsona oprócz tego, że się człowiek trzęsie (u mnie to jest pourazowe) to jeszcze dochodzi fakt, że jest blokowane wydzielanie dopaminy do krwi, która z kolei jest bardzo ważnym neuroprzekaźnikiem odpowiedzialnym za energię, motywację i ogólne samopoczucie pacjenta. Więc jeśli nie wyleczę Parkinsona (swoją drogą będę musiała znowu pójść do psychiatry po jakieś prochy, bo sama sobie z tym raczej nie poradzę) to nie ma nawet szans na poprawę samopoczucia. I coraz częściej myślę o ... Z resztą nie ważne. Potrzebuję pogadać z kimś, kto byłby w stanie mnie wysłuchać i poradzić coś mądrego. Coraz bardziej dojrzewam chyba do myśli, że muszę o tym pogadać z jakimś księdzem albo zakonnikiem. Bo już chyba nawet psychiatra nie pomoże. Może ewentualnie psycholog, ale d