Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2017

trochę o szkole, a trochę wspomnień:

Próbuję wypełniać taką chorą ankietę, co to nam pani doktor je rozdała i powiedziała, że mamy je wypełnić. Ale im dłużej nad tym siedzę, tym bardziej widzę, jakie to jest popieprzone. Ale stwierdziłam (doszłam do 3 strony), że zrobię to dopiero jutro. Dzisiaj mi się tak cholernie nic już nie chce... Masakra. A poza tym... Chciałabym mieć już tę cholerną sesję za sobą. Wiem, że z tej pieprzonej analizy będzie na bank warunek, ale oby z niczego więcej... A w tym semestrze miało być tak dobrze. Ale zawsze znajdzie się jeden taki, co rozpieprzy wszystko! Za dwa tygodnie wielki dzień mojego brata. A nie chwaliłam się tutaj: byłam na wieczorze panieńskim u swojej przyszłej bratowej... Nie mogę napisać w szczegółach, jak było, ale powiem tylko, że było... bardzo hmm przyjemnie... Oprócz tej coli, bo to już była przesada (za mocne dla mnie), dziewczyny :) Wczoraj, jak już wróciłam (koło piątej po południu) pojechaliśmy jeszcze do mojej ciotki na urodziny, a mnie główka tak jeszcze bolała
Wiem, że wyłożyłam już na te studia tyle kasy, że teraz żal rezygnować, ale z drugiej strony: mam dość tego wszystkiego! Dzisiaj rano, pierwszy raz od niepamiętnych czasów zanosiłam się płaczem i nie mogłam się uspokoić. Najchętniej bym wzięła jakieś tabletki i odpłynęła w niebyt. Ale przecież trzeba się cieszyć "bo inni mają gorzej"... W pizdu z innymi! Nie potrafię tak żyć. Muszę albo znaleźć DOBREGO psychiatrę, który ustawiłby mi prochy, albo naprawdę wcześniej czy później się zabiję. Bo tak się nie da dłużej. Owszem, boję się bólu fizycznego, ale chyba nic nie przeraża mnie tak bardzo w tej chwili, jak dalsze życie... Nie wiem, co mam zrobić? Wczoraj do północy robiłam pierdolone zestawienie, wysłałam do kumpla, który miał to wysłać do profesora, a on do mnie, że to nie tak... A ja robiłam wszystko wg instrukcji. To jest jakieś pojebane. Nie mam już siły na to wszystko. Gdyby nie to wesele za dwa tygodnie, chyba dzisiaj bym się pochlastała. Ale nie będę tego robić Prz
Mówiłam kiedyś, że nienawidzę tych studiów? W ogóle ostatnio jest niewiele rzeczy, które lubię. Najchętniej bym się zaszyła gdzieś daleko i nie wychodziła już nigdy. Wczoraj wróciłam z Lublina. Oczywiście znowu całe gówno załatwiłam, tyle tylko, że się przejechałam. Z ręką (ani z nogą) nie jest wcale lepiej. Chce mi się płakać, a jednocześnie nie umiem uronić ani jednej łzy. To jest wkurzające, naprawdę. Znowu wróciły do mnie pytania o sens. Sens mojego beznadziejnego życia. Chyba to trochę przez to, że właśnie nie było mojej pani doktor, tylko ten drugi lekarzyk... Nie wiem dlaczego, ale jakoś tak straciłam zupełnie zaufanie do facetów w białych (albo błękitnych) fartuchach. Może to moje uprzedzenia, ale wiem, że już nigdy w życiu nie zaufam... Wiecznie wraca do mnie tylko jedno: "dzisiaj to nie będzie boleć"... A i jeszcze hit sprzed 23. stycznia 2001 roku: "zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby uratować Pani dziecko"... (powiedział do mojej Mamy). Taa..

ale głupoty...

Coś dawno tutaj nie pisałam... Bo też i nie czułam się najlepiej. Wszystko miało być takie zajebiste po tej operacji. Minęło już pół roku - nie powiem, na początku było super, ale to chyba dzięki mojej podświadomości, wmówiłam sobie, że musi być. Teraz niestety jest gorzej, i to chyba nawet mogę powiedzieć, że gorzej, niż przed operacją. Wiem, że muszę nauczyć się żyć z tym, że już nigdy nie będę sprawna. Że choćby skały srały - nie dam rady tej ręki doprowadzić do jakiegokolwiek stanu... Jestem bezsilna. Chce mi się wyć. A jednocześnie wrzeszczeć, krzyczeć i lać po mordach wszystkich tych, którzy zrobili ze mnie takiego pokurcza... Nie chcę już być w takim, zdeformowanym ciele... Naprawdę to mnie doprowadza już do szału! Nie poradzę sobie sama z tym wszystkim. Chociaż wiem, kto za tym stoi, to jednak nic nie mogę zrobić. On jest przecież nietykalny. Gdybym tylko miała pewność, że on mnie pozna. I gdybym się tak nie bała tego spotkania... Chociaż z drugiej strony. Co ja bym mu po