Mówiłam kiedyś, że nienawidzę tych studiów?
W ogóle ostatnio jest niewiele rzeczy, które lubię.
Najchętniej bym się zaszyła gdzieś daleko i nie wychodziła już nigdy.

Wczoraj wróciłam z Lublina. Oczywiście znowu całe gówno załatwiłam, tyle tylko, że się przejechałam. Z ręką (ani z nogą) nie jest wcale lepiej.
Chce mi się płakać, a jednocześnie nie umiem uronić ani jednej łzy. To jest wkurzające, naprawdę.
Znowu wróciły do mnie pytania o sens. Sens mojego beznadziejnego życia. Chyba to trochę przez to, że właśnie nie było mojej pani doktor, tylko ten drugi lekarzyk... Nie wiem dlaczego, ale jakoś tak straciłam zupełnie zaufanie do facetów w białych (albo błękitnych) fartuchach. Może to moje uprzedzenia, ale wiem, że już nigdy w życiu nie zaufam...
Wiecznie wraca do mnie tylko jedno: "dzisiaj to nie będzie boleć"... A i jeszcze hit sprzed 23. stycznia 2001 roku: "zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby uratować Pani dziecko"... (powiedział do mojej Mamy). Taa... może i "uratowali", ale w jakim stanie? A kogo to obchodzi? Bo na pewno nie ich...
Nie mam już siły na to wszystko!
A kiedyś tak bardzo podobało mi się imię Krzysztof. Cholera!

M.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

marzenia... te duże i te maleńkie...