Szpital [8]:

W sumie odliczam dni do powrotu. Już tylko do środy muszę wytrzymać (w sumie do czwartku, ale to właśnie w środę mam ostatnie zabiegi).
Ale już chyba teraz mogę podsumować swój pobyt tutaj:
1. żarcie - beznadziejne! Co prawda prawie codziennie na kolacje były jakieś sałatki, ale ZAWSZE masło to jakaś masakra. Nie dość, że rozklapciane, jakby lodówki nie widziało nigdy, to jeszcze taka maleńka cząsteczka, że aż żal mówić... A poza tym jak już jet coś zjadliwego, to oczywiście w ilościach jak dla niemowlaka...
2. pokoje - tutaj, gdzie mieszkam teraz - jakaś porażka! Śmierdzi stęchlizną (mimo, że mamy cały czas okno otwarte na oścież, tylko na noc uchylamy).
3. rehabilitacja - a tutaj to mogłabym napisać poemat! Pisałam tutaj, na łamach bloga przed wyjazdem, że ta ręka mnie boli, prawda?
Otóż nie, wtedy jeszcze mnie widocznie nie bolała... Teraz, nie dość, że boli, jak cholera, to jeszcze się spina i w ogóle jest do dupy... Wcześniej dałam radę nią cokolwiek zrobić, teraz - nie wiem, czy będę w stanie, po przyjeździe do domu...

I tylko cały czas mam takie pieprzone stereo: z lewej (zza okna) leci jakieś disco polo, za to z prawej (z holu) jakaś inna muzyka... I cały czas: "nie ma to jak w Ciechocinku..." rzygam już tym, autentycznie!

Jedyne, co mi się tutaj udało, to kupić ładne, srebrne kolczyki. Takie, czterolistne koniczynki. Mówię Wam, śliczne są :)
M.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga