Szczyrk - powrót:

Już niedługo powrót.
Do rzeczywistości.
Do obowiązków.
Do domu.
Do Ełku.
Tutaj, w Szczyrku, jest fajnie. Przyjemnie. Mimo, że denerwuje mnie kilka rzeczy tutaj, ale to nic. Nie chcę (i chyba też nie mogę, cholera wie, kto mnie czyta?) wymieniać, co mnie irytuje... Bo nie w tym jest kwintesencja tego wszystkiego...
Jeszcze parę dni temu myślałam, że jak będę wracać z tego Szczyrku, to "wstąpię" na chwilę do Centrum. Potem jednak zdałam sobie sprawę, że nie mam na to szans. Ale to nic. To, że teraz tam nie pojadę, to nic nie znaczy.
Chciałabym tam pojechać w styczniu. Albo piętnastego, tak jak tam trafiłam osiemnaście lat temu, albo dwudziestego trzeciego - tak jak się narodziłam - po raz drugi... Już w niesprawnym ciele, zniekształconym, szpetnym... W ciele, którego nie chciałam.
Nie wiem dlaczego, ale znowu pojawiają się w mojej głowie jakieś takie czarne myśli. Bardzo czarne, bardzo mroczne...
Ciekawa jestem, jak potoczyłoby się życie moich bliskich, gdyby mnie teraz zabrakło?
Mam wrażenie, że może nie byłoby tak źle. W końcu by ich nikt nie blokował.
A tak muszą się tylko tłumaczyć.
Tylko najbardziej bałabym się tego, że znowu mi nie wyjdzie. Przecież ja nic nie potrafię zrobić dobrze. Nawet się zabić nie potrafię.
Ale chyba wcześniej, przed podjęciem tego kroku, chciałabym chociaż spróbować pogadać z tym p... to znaczy... lekarzem... Facetem, który zrujnował mi życie i nie ma odwagi się do tego przyznać. Ciekawa jestem, co by było, gdyby on mnie zostawił. Nie operował mnie. Tak po prostu zostawił w spokoju. Pewnie dzisiaj bym tego nie pisała, bo albo by mnie już nie było i to jest ta bardziej optymistyczna wersja, albo bym nawet nie wiedziała, że mam bomby zegarowe w głowie, które tylko czekają na odpowiednią chwilę, żeby pierdolnąć... A może już by pierdolnęły? I bym już wąchała kwiatuszki od drugiej strony?
Ale nie chce mi się wierzyć, że gdyby operował mnie ktoś inny, to też miałabym tak bardzo spieprzone te nerwy. To pewnie była chwila nieuwagi. I tego się nigdy nie dowiem, bo i od kogo - od niego na pewno nie, a od mamuśki - próbowałam, jak grochem o ścianę! A tylko ona tam była razem ze mną. Tylko ona może wiedzieć cokolwiek. Bo mam wrażenie, że oni się sobie wzajemnie zwierzali. To, że on był jej oparciem - wiem na 100%, ale czy ona też wiedziała o jego "wybrykach"? Tego już nie wiem. Niby wszystko, co było w szpitalu, zostaje w szpitalu, nie?
Nawet nie umiem bez napięcia powiedzieć ani napisać nawet nazwy tego szpitala. Bo w tej chwili już chyba nie chcę się z nią utożsamiać. To już osiemnaście lat - myślałam, że będzie mniej boleć, ale się rozczarowałam. Kiedyś pan Kubuś dawał mi nadzieję, że jeszcze powrócę do PEŁNEJ sprawności. Potem Łukasz tę nadzieję zgasił kompletnie. I to jednym, pieprzonym, zdaniem. A wcześniej jeszcze pani Agnieszka, pan Piotr, pani Aneta, pani Wanda... i wielu, wielu innych rehabilitantów (i lekarzy) twierdziło, że jak tylko będę się dobrze przykładać do rehabilitacji, będę wykonywać wszystkie polecenia (jak pies), to uda mi się powrócić do życia "przed wypadkiem" skalpela z jego rąk...
Chociaż może to nie był przypadek? Może tak właśnie miało być, a to, że już nigdy nie zaznam, jak to jest śmiać się i nie zwracać uwagi, czy ta pieprzona ręka się spina czy nie... To już jest nie istotne. Bo najważniejsze jest to, że on wykonał swoją robotę! A jak? A kogo to obchodzi? Kto na to będzie patrzył? Tylko jedna osoba będzie miała przesrane, nie? Bo reszta to oleje albo będzie mówiła, żeby nie przesadzać, są ludzie, którzy nie mają w ogóle rąk, nóg... I jakoś żyją! Tak, tylko zapytajcie ich, czy gdyby mieli wybór, to też wybraliby takie życie? Zapewniam, że nie. Tak samo ja - mi brutalnie odebrano sprawność fizyczną, a przy tym również emocjonalną!
Mam wrażenie, że żyję w Matrixie, ale jeszcze nie znalazł mnie mój Morfeusz i jeszcze mnie nie wybudził z tego snu... Z tego koszmaru...
Chociaż może to, w co wierzą moi bliscy to jest prawda? Może tam na górze jest Ktoś, kto wie, że sobie poradzę? A nawet jeśli nie poradzę sobie, to trudno... Przecież Tata wie wszystko, już na początku wiedział wszystko. Już gdy tylko pojawiła się wzmianka o mnie (gdy mama była w ciąży), to On znał moją przyszłość. To, co będzie. I jak głupie wybory będą się mnie imały...
ten post jest bardzo długi i jeśli ktokolwiek dotrwał do końca - to serdecznie gratuluję!
Ja musiałam zrobić sobie przerwę. Bo było we mnie tyle negatywnych emocji. Aż mi jest niedobrze. Ale tylko tutaj mogę się rozładować. Tylko tutaj wiem, że praktycznie nikt tego gówna nie czyta, a nawet jeśli, to wszyscy mają to w dupie.
Dobra, będę spadać na boa. Potem mam hydro. I tyle.
A potem będę siedzieć na dupie. Nie mam ochoty nigdzie iść - może ewentualnie wyjdę sobie na ławeczkę, posłucham muzyki, porozmyślam na temat życia i świata...
Nie wiem. Zobaczymy. Na razie muszę przeżyć te zabiegi.
Paaa...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

marzenia... te duże i te maleńkie...