Dopadł mnie znowu jakiś taki dół. Nie wiem dlaczego, ale znowu odechciało mi się żyć. Przytłacza mnie to wszystko. Zaraz święta, potem wyjazd. Zaraz po przyjeździe będę musiała bronić pracę. I myśleć co dalej robić ze swoim życiem.
Nie chcę już dłużej siedzieć u rodziców na głowie, oni już ze mną swoje przeszli. Jeśli uda mi się obronić pracę w czerwcu, to chciałabym iść na studia albo do Lublina, albo do Warszawy. Ale raczej nie na KUL. Teraz przeżywam ogromny kryzys wiary. Zarówno w siebie, jak i wiary w Boga.
Kiedyś chciałam wierzyć, że to, co mnie spotkało, było jakimś boskim planem; ale chyba nic z tego. Jestem nikim. I wszyscy o tym wiedzą. A jeśli nie uda mi się dostać miejsca na uczelni to chyba kompletnie się załamię. Chociaż wiem, że dla moich kochanych rodziców byłoby najwygodniej, gdybym ja się nigdzie nie wynosiła z domu, a jeśli już muszę, to najwyżej do Olsztyna, bo tam P. mógłby mieć nade mną kontrolę. A jeśli już nie do Olsztyna, to do Białegostoku, bo to w sumie niedaleko. Okej, stwierdziłam, że pomyślę nad tym pieprzonym Białymstokiem, ale tylko wtedy, gdy pozwolą mi wybrać studia, na które chcę iść. I w dupie mam to, że to będzie znowu pięć lat, bo nie ma ich dwustopniowych. Sorry. Czy ktoś przeżyje za mnie MOJE życie? Chyba nie. Więc proszę mi się tu nie wpieprzać.
Dobra, spadam spać. Mam dość podejmowania za mnie decyzji, które powinnam podjąć sama. I nie, nie jest to dla mnie dobre!
M.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga