Minął kolejny rok mojego życia...:

w zdeformowanym ciele.
Nienawidzę swojego ciała, a to, że jeszcze się w nim męczę, jest chyba zasługą silnych psychotropów, które biorę.
Właśnie dwudziestego trzeciego stycznia dwa tysiące pierwszego roku stałam się niepełna. Tak, właśnie tak się czuję. Nie jestem pełna. Pełna byłam wtedy, w wieku lat sześciu, kiedy nic mi nie doskwierało, żyło się biedniej, ale byli tu na miejscu moi rodzice, Przemuś... Okej, gdyby nie ten ich wyjazd nigdy nie byłoby nas stać na wiele rzeczy. Nie mam o to do nich pretensji. Musieli wyjechać. Teraz jednak jest zupełnie inaczej. A gdyby nasze losy potoczyły się zupełnie inaczej? A gdyby to tata wtedy do mnie przyjechał, gdy leżałam w CZD?
Wtedy nie miałabym o co czepiać się tego (wstawcie sobie określenie jakie chcecie). Być może teraz również moje życie nie wyglądałoby mocno kolorowo, ale przynajmniej bym się tak mocno tak ich nie czepiała. Zdaję sobie sprawę, że to wszystko mnie zabija. Ale właśnie dzisiaj, w siedemnastą rocznicę morderstwa na mnie nie potrafię utrzymać kontroli... Morderstwa, bo ten "cZŁOwiek" zabił we mnie dziecięcą radość i beztroskę. Nigdy mu tego nie zapomnę.
Czasami naprawdę żałuję, że się urodziłam.
Dobra, już się rozklejam.
Fuck...
i tym (niezbyt) optymistycznym akcentem, kończę ten wpis...
Paaa...
M.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

marzenia... te duże i te maleńkie...