szpital [2]:

A więc: już pierwszy dzień za mną! Nie zginęłam śmiercią tragiczną, nie zabiłam nikogo (w myślach się przecież nie liczy!), ale za to już mam pierwsze, wielkie rany odniesione na polu bitwy, którym jest moje ciało.
Otóż: dzisiaj (czy wczoraj? dni się zlewają w jedną, wielką, niekształtną masę!) zrobiłam sobie potężny odgniotek na stopie, a jeszcze dziś przed basenem (solankowym, [sic!]) mi się rozbabrał i nie wytrzymałam do końca, tylko popływałam jakieś 15, może 20 minut i musiałam wyjść, bo inaczej musieliby mnie wynosić, tak kurewsko już piekło, że bym pewnie zemdlała z bólu. A nie chciałam tego robić, bo nie ma tutaj żadnych, podkreślam: ŻADNYCH ani przystojnych, ani młodych terapeutów, a gdyby mnie cucił pan, który miał z nami pływanie, (łysy, po 60.) to bym się nabawiła kolejnej traumy na całe życie.
Jutro, a raczej dopiero drugiego maja, bo przecież jutro nikt nie pracuje, muszę iść do swojego lekarza, żeby mi po 1) zmienił basen na np. wirówkę, a po 2) żeby przepisał mi jakieś pełnopłatne zabiegi, bo tutaj mam ich po trzy dziennie, a ja tu podobno przyjechałam na rehabilitację, a nie po to, żeby nie robić, kuźwa, nic, albo czytać książkę! Ale i tak hitem jest to, jakie ja mam te pieprzone zabiegi: np. dzień zaczynam od inhalacji (po co mi to? nie mam pojęcia!), potem mam dwadzieścia minut rowerku stacjonarnego (i nic innego, na nic innego na siłowni nie mogę iść, tylko mam odsiedzieć te swoje 20 minut na rowerze!), a na koniec mam ten nikomu do niczego niepotrzebny basen!
Z tym wszystkim się wyrabiam do godziny 12.40, a jeszcze, żeby nie było zbyt różowo to potem się tak nudzę, że naprawdę chyba już niedługo skończę swoją pracę dyplomową.
Kocham takie sytuacje! Jasna cholera! A jeszcze nie napisałam o najlepszym: i teraz ludzie, trzymajcie kapelusze! ta pani, z którą dzielę pokój... ja pierdzielę... Wszystko wie zawsze najlepiej. Na wszystkim się zna i w ogóle oh i ah...
jak ja nienawidzę takich ludzi! Tragedia! Jestem tu dopiero kilka dni, a język mam tak pogryziony przez to, że muszę go przygryzać, żeby jej czegoś nie powiedzieć. AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!! Może jak tutaj się wykrzyczę (oczywiście bezgłośnie) będzie mi trochę lżej?
A teraz ustawia radio. I trzeszczy (radio, nie starsza pani). A lat ma ta pani, bo ja wiem, chyba z 70. No, może 68? Bo raczej nie mniej... Ale nie zachowuje się normalnie, jak na swój wiek. Wiecie, jest z tych kobiet, które to niby wiedzą, ile mają lat, ale jednocześnie jest zajebiście, wręcz śmiesznie na siłę młodzieżowa... Takie są moje spostrzeżenia. Ale może to jest moje subiektywne zdanie?
Będę Wam jeszcze pisać co tam u mnie, a teraz chcę jak najszybciej zasnąć. Bo inaczej szlag mnie jasny trafi!
M.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

A ja nie wiem o co chodzi...