Ale się dzisiaj wkurwiłam!
Tak, wkurwiłam się.
I nie będę zawijała tego w kolorowe słówka, bo nie to jest powodem do rozważań.

Otóż.
Pojechałam dzisiaj do swojego lekarza rodzinnego. Pediatry. On jest moim lekarzem od urodzenia, u niego byłam zapisana, kiedy tylko mama wzięła mnie z położniczego.
Nieważne.
Przyjeżdżam tam dzisiaj do niego, widzę: nikogo nie ma. Myślę: ok, super. W końcu będę mogła poprosić wielce szanownego pana doktora o skierowanie do sanatorium.
Wchodzę (oczywiście musiałam zaczekać, aż wielce szanowny pan mnie wezwie.)
Mówię mu, że chciałam dostać skierowanie do sanatorium, bo wiem, że mi się KURWA należy.
A on do mnie: ale ty wiesz, jaki ja mam tu zapierdol (może nie ujął tego w tych słowach, ale tak to wybrzmiało). Jestem tu sam, i muszę dymać za dwoje, a ty mi jakimś sanatorium dupę zawracasz.
No rzesz KURWA!
A jeszcze chyba najlepsze z tego wszystkiego jest to, że naprawdę nie było nikogo więcej,oprócz mnie i jeszcze takiej pani, która też przyszła po skierowanie dla synów do okulisty... No w pizdu.
I to się nazywa nasza kochana, pierdolona służba zdrowia.
Służba?
Chyba nie!
Przepraszam za te wulgaryzmy, ale po prostu buzuje się we mnie.
Przepisuję się do innego lekarza.
Nie wiem jeszcze do kogo, ale na pewno nie będę zasilała takiego buraka.
Jego niedoczekanie!

M.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga