No, i nie jadę.
Znaczy jadę.
Na Kretę.
W sensie lecę.
Z Gdańska.
W środę wieczorkiem wylatujemy.
Wzięłam sobie urlop. Cały tydzień laby będę miała.
Dzisiaj trochę posprzątałam w domu, jutro muszę iść na uczelnię. Mam nadzieję, że w końcu mi promotorka przepuści tę moją zasraną pracę!
Bo ja już nie mam siły na to wszystko.
Po prostu, zwyczajnie, nie mam siły.
Właśnie do mnie przyszedł mejl o procedurze dyplomowania. Muszę wypełnić masę dokumentów, oddać wszystko i nauczyć się na obronę.
A na razie jutro oddam tę cholerną pracę - nie mogę dogadać się ze swoją promotorką. Mam nadzieję, że ona to zaakceptuje, dawałam to swojemu bratu do sprawdzenia, on stwierdził, że jest ok jeszcze przed jej sprawdzaniem ostatnio. Chciałabym to mieć już za sobą.
Bo znowu we wrześniu jadę - tym razem na Ukrainę, do filii firmy, w której pracuję. I nie wiem. Nijak mi się nie składa z tą szkołą. Mam dość tego wszystkiego!
Ale muszę to w końcu zakończyć. Nie mam wyjścia. Po prostu muszę.
M.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

A ja nie wiem o co chodzi...