Powroty...

Wczoraj wróciłam z Ośrodka Rehabilitacji dla Dzieci i Młodzieży "Marzenie" w Gołdapi.
Było...? Hmmm...
Spodziewałam się czegoś trochę innego.
Wiem, że moja ręka (bo głównie o rękę chodzi) już nigdy nie będzie sprawna, nie liczę nawet na to, ale... No właśnie, ale co?
Przyjechałam do tego domu, jakaś taka.. Nie potrafię nawet się nazwać...
Ani tam jakiegoś towarzystwa nie miałam (w końcu to ośrodek dziecięcy), ani tej rehabilitacji zbyt szczęśliwej... Myślałam, że może dadzą mi tam dużo tej rehabilitacji, to przynajmniej bym o tym wszystkim nie myślała... Niestety, nie udało mi się uciec od tych złych myśli.
Znowu w moim umyśle pojawiło się wiele pytań. A ponad to znowu pogrzebałam w swojej dokumentacji i znowu znalazłam "coś ciekawego". Tzn. wzmiankę o tym, że pogorszenie niedowładu nastąpiło PO resekcji tego guza. I nie wiem, co mam o tym myśleć. Czy to było tylko jakaś tragiczna w skutkach pomyłka? Czy jednak coś zupełnie innego... A może on naprawdę nie chciał zrobić nic złego? Okej, nie będę tu wysuwała swojej teorii... Wtedy nie chciałam, aby ona była prawdą - teraz, chyba bym nawet chciała... Tyle tylko, że teraz miałabym już szesnastoletniej doświadczenie w takiej rzeczywistości...
Najbardziej chyba wkurza mnie to, że gdy byłam młodsza, wszyscy wokół gadali: "musisz ćwiczyć, to dla Twojego dobra, będziesz starsza to zrozumiesz", a teraz, gdy już jestem "starsza", to dalej jest to samo, a ja nadal nie rozumiem. Z tą tylko różnicą, że teraz już mówią, że "przecież ty wiesz, że musisz ćwiczyć i nikt ci tego nie będzie wyjaśniał"...  Nigdy w życiu nie założę szpilek, nie poczuję się kobieco, nigdy też nie będę mogła już wrócić do minionych lat, żeby żyć tak, jak bym tego chciała ja, a nie tak, jak wymagali ode mnie wszyscy dookoła... To mnie najbardziej wkurza. Ta bezsilność.
Tak naprawdę w swoim rozwoju emocjonalnym zatrzymałam się na poziomie siedmiolatki. Siedmiolatki, która za wszelką cenę potrzebuje, aby ktoś zwrócił na nią uwagę.
Nigdy w życiu nie byłam na jakimkolwiek obozie, na żadnych koloniach - tylko neurochirurgia, rehabilitacja, neurochirurgia, badania, rehabilitacja i ewentualnie gdzieś tam jeszcze była po drodze neurologia ze dwa razy...
I to wszystko jest oczywiście moja wina! Tak bardzo nie chciałabym być niesprawna.
A moja ciotka dzisiaj niemalże beczała, że nie może (teraz, przez tydzień dopiero) chodzić w butach na obcasie. No straszna tragedia! Tylko, że u niej to wróci na swoje miejsce - u mnie nie. Choćby skały srały - nie ma szans! Ale co tam... Przecież ja nie muszę...
Chciałabym, jeśli nie ma szans na to, nie chodzić w ogóle. Mogę nie chodzić, mogę jeździć na wózku... To byłoby chyba nawet lepsze... Nie musiałabym się tak wkurzać...
Chyba znowu będę musiała udać się na wizytę do poradni zdrowia psychicznego...
Co prawda nie wiem, czy to pomoże, ale może przynajmniej lekarz da mi jakieś prochy, po których ustabilizuje się moje podejście do świata i ludzi. A przynajmniej do tego jednego człowieka? Chociaż nie, chyba on nie był człowiekiem. Nie wydaje mi się, żeby był facetem. Bo każdy facet to powinien mieć jaja. A gdyby on miał jaja powiedziałby po prostu: okej, spieprzyliśmy sprawę, ale postaramy się jakoś to naprawić.
Okej, dobra, muszę przyznać, że chyba sumienie jednak go ruszyło, bo gdyby nie to, to raczej nie dałby skierowania na rehabilitację, od razu tam w Centrum, prawda?
Nie musiałam czekać, tylko od razu z neurochirurgii poszłam na rehabilitację (8. marca). Czyż to nie piękna data? Dobra, to była ironia.  Nie potrafię nie ironizować, jak myślę o nim... Przepraszam...
Dobra, kończę, bo i tak się rozpisałam...

M.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

A ja nie wiem o co chodzi...