Nie wiem, co robić ze swoim życiem.
Najchętniej bym zaszyła się w swoim pokoju, na bezpiecznym łóżku i nigdy z niego nie wychodziła.
I nawet nie można tego nazwać, że chce mi się płakać, bo chyba nawet na to nie mam siły.
Bo przecież ja MUSZĘ chować swoje prawdziwe emocje. Bo przecież nie wolno mi ich okazywać.
Nie mam ochoty na nic. Ani siły, tak naprawdę.
Tęsknię za normalnym życiem. Za życiem nieobarczonym wieczną walką. I wiecznymi wyrzutami sumienia.
Chyba wzięłam sobie za dużo na głowę teraz. Muszę napisać pracę licencjacką, teraz jadę na ten pieprzony turnus, poza tym mam ten kurs, który nie wiadomo kiedy będzie. "Mam czekać na telefon"... Noż kurwa mać!
Nie radzę sobie z tym wszystkim. 
A jeszcze mój "kochany" braciszek (i w ogóle cała rodzinka!) ...
Aaaaa! Mam dość.
Chcę zasnąć i już się nie budzić.
Nigdy!
Jestem w tej chwili tylko takim workiem treningowym dla wszystkich.
A jeszcze ostatnio (kilka miesięcy temu) dowiedziałam się, że przecież moi kochani rodzice mnie nie chcieli. Że urodziłam się z przypadku.
Bo przecież NASZ P. był taki chorowity na początku, że nie mogliśmy sobie pozwolić na jeszcze jedno dziecko, a tu nagle pojawiłaś się TY.
No żesz... czyżby partenogeneza? Bo ja kiedyś uczyłam się, że aby doszła do zapłodnienia u ludzi jest potrzebna dwójka... Matka i ojciec. A jeśli oni nie chcieli "bachorów" to mogli... Nie mam siły...
Idę spać. Może potem, na osiemnastą, pójdę do kościoła?
A może i nie. Zobaczę w jakim będę stanie psychicznym, fizycznym i emocjonalnym...

M.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

marzenia... te duże i te maleńkie...